opowieść Bożonarodzeniowa...?
W |
szyszce się narodził
Z wiatru podmuchem leciał
W Betlejem wreszcie upadł
W skalnej szczelinie zakorzenił się silnie.
Nagliło go, by jak najprędzej wyrosnąć
Bo Bóg złożył w jego sercu pragnienie, by wspiąć się tak wysoko
By koniuszkiem swych gałązek dotknąć prawie nieba
Aby być tak blisko, tak blisko Niego.
Długo czekał, lecz pod ziemią jakby nic się nie działo
By uwierzyć, że prochem przyjdzie mu się stać, mało brakowało
Ale w maciupkim ziarnie coś poruszać się zaczęło
I coś całkiem maleńkiego czubek nosa wyciągnęło.
Upadł na rozległą pustynię
Nic tylko samotność, milczenie
Nic wielkiego się nie działo,
Nic, co by go bawić miało
Jedynie owce i kilku pasterzy wracało.
Mała grota kryła się na skraju jego skały
Tam się czasem pasterze wieczorem spotykali
Przy dźwięku ich fletów lubił się kołysać
I był przekonany, że ich pieśni pochwalne
Poprzez niego trochę wyżej ku Bogu wzlatywały.
Trwał niczym gorejący i czysty płomień
Co się nie spala, choć nieustannie płonie
Jak palec zawsze ku niebu wskazujący
Aby ich sercom przypominać
Że ku Stwórcy tam w górze należy się zwracać
Gdy wybija modlitwy godzina.
P |
ewnego dnia ujrzał podróżnych, jak się zbliżali
Zimową porą, spieszno im było
O zmierzchu schronienia szukali
Gdy spostrzegł Maleńką, pojął od razu, że była brzemienna
Dziecka lada chwila się spodziewali
W zagłębieniu jego skały wreszcie się zatrzymali.
Była tak piękna, że jego serce całe się przejęło
Tak młoda dziewczyna, a wydarzenie przed Nią tak wielkie
Kiedy nadeszła chwila i Niemowlę kwilić poczęło
Wraz z osiołkiem i Świętym Józefem i w nim coś odetchnęło.
Wtedy nagle całe niebo zaśpiewało
I gwiazdy tańczyły, jak się zdawało
Aniołowie w górze zwiastowali chwałę Jego
Głosili pojawienie się pokoju Bożego.
Niedaleko stamtąd pasterzy obudzili
Zobaczyć, co się stało, i oni przybyli.
W |
grocie znaleźli Józefa, Mamę i Małego.
Mały cyprys także chciał się zbliżyć
Ale nie można wszędzie na raz być!
A tak pragnął być tak blisko, tak blisko Niego.
Nieco się pochylić szczerze usiłował
Wślizgnąć się w powiewie wiatru próbował
Lecz gdy przez całe życie wywyższać się chciało
Nagle się uniżyć jest trudnością niemałą.
Na szczęście Święty Józef wyszedł na chwilę
Na opał szukał chrustu jakiegoś
By ogrzać młodą Mamę i Jej Maleńkiego
Wtedy mały cyprys wykorzystał wiatru uderzenie
By zostawić, co mógł, z czym łączyło go przywiązanie
Kilka pięknych gałęzi i wszystkie szyszki na raz
To już było godziwe naręcze.
Blisko Nich wraz z pasterzami i on się znalazł
Udało mu się wślizgnąć: jakże się cieszył z tego
Wślizgnął się, by Go lepiej widzieć i być tak blisko, tak blisko Niego.
T |
ej nocy razem w grocie pozostali
W ogniu radości pozwolił się spalić
Gałąź po gałęzi w ofierze Mu składał
Wszystkimi iskrami światła Mu przydawał.
Rano pozostało tylko trochę ostygłego prochu
Ze wszystkiego, co mógł podarować Bogu
Wszyscy do wsi z powrotem wrócili
Wyglądało na to, że to nic takiego
Ot, po prostu Niemowlę
A jednak małemu cyprysowi się wydawało,
Że odkąd się pojawiło, oblicze ziemi jakby się odmieniło.
Kiedy widział, że i Oni się oddalają
Serce w nim się rozdzierało
Tak bardzo chciałby pójść z Nimi
I na zawsze zostać tak blisko, tak blisko Niego.
Odtąd jego myśli krążyły wokół jednego:
Odnaleźć Ich Troje za wszelką cenę!
Lecz co począć, gdy korzenie tak mocno zapuszczone w ziemię!
P |
ewnego dnia okazja się nadarzyła
Kiedy gromada drwali opodal przechodziła
Przy ognisku wieczorem zaczęli rozmowę
O Świątyni, która w Jeruzalem miała być dla Boga wzniesiona
I przez nich w Jego Obecności chwalbą wypełniona.
Oto, pomyślał, czego mi potrzeba
Właśnie tam z pewnością odnajdę i Jego
Tak pragnę być blisko, tak blisko Niego.
Odkąd ujrzałem, że dla nas jest On zdolny stać się tak małym
Wiele się zmieniło, co sobie o Nim myślałem
Jeśli moje życie miałoby jedynie krajobraz upiększać
Byłaby to zaprawdę szkoda nazbyt wielka...
Zaczął zatem mały cyprys robić znaki na niebie
W podmuchu wiatru próbował klaskać w dłonie
Aby tylko uwagę drwali zwrócić na siebie
Podczas gdy oni już prawie odchodzili
Pełną karawanę przecież zgromadzili
Jeden z nich dostrzegł go jednak w ostatniej chwili
„Nie, mówił drugi, ten jeszcze nie skończył rosnąć”
„Weźmy go jednak, odrzekł znowu pierwszy
Zobaczymy do czego na budowie byłby użyteczny”.
W mgnieniu oka siekiera na ziemię go powaliła
W jego życiu była to najgorsza chwila
Trzeba było przejść przez to doświadczenie
Być tak blisko Niego miał tak wielkie pragnienie.
Żwawym ruchem ręki został ogołocony
Piękna swych gałęzi prędko pozbawiony
Nawet korę mu nacięli
Ale, Bogu dzięki, serca nie dotknęli.
Kiedy na esplanadę wreszcie przybyli
Z tysiącami innych tam go położyli
Według potrzeb przychodzili, szukali
W całym stosie, siekierami dzielili i brali.
To na wykładzinę, to na rusztowanie
To na bramę, a reszta na ogrzewanie
Widział jak z dnia na dzień stos się mniejszy stawał
On sam jednak na boku wciąż pozostawał.
Zbyt duży do tego, zbyt mały do tamtego
A przecież zgodziłby się udać wszędzie
Miał jedynie nadzieję, że z Nim wreszcie będzie
O tak, blisko, tak blisko Niego.
Być choćby trzonkiem miotły by mu wystarczyło
Kurz zmiatać w Sanktuarium
By go zadowoliło.
W |
krótce stanął Święty Przybytek
Każdy znalazł swoje miejsce i użytek
Wyczerpali całą stertę drzewa, leżącą tam
A on, mały cyprys, pozostał sam
Poczuł się wtedy całkiem opuszczony
I był tym prawie zupełnie zrozpaczony
Czy warto było żywić takie marzenia
Podejmować dla Boga tyle wyrzeczenia
W zaułku kolumnady w końcu go porzucili
Miejsce na uboczu, uczęszczane mało
Drewniany bal na ziemi,
Gdzie liczni odpocząć przychodzili.
Pewnego dnia ujrzał jak się zbliżali
Ależ tak, to byli Oni, dobrze ich rozpoznawał
Józef, Maleńka i Dziecię, własnym oczom nie wierzył
Wreszcie na nowo był tak blisko, tak blisko Niego.
Pewien był, że i Oni go rozpoznali
Bo jak się kocha serca oczami
To nic, że zewnętrzna postać całkiem zniekształcona
Miłość prawdziwa nie może być zmylona.
I |
tak trzy razy do roku, widywał Dziecię z Rodzicami
Zawsze w to samo miejsce przychodzili odpocząć sami
Mały cyprys był u szczytu marzenia swojego
To wszystko, czego pragnął: być tak blisko, tak blisko Niego.
Kiedy Mały dorósł, wtedy nadal
Z uczniami tam przychodził, by nauczać
Również rzesze przybywały Go posłuchać
Mały cyprys miejsce miał zawsze najlepsze
Bo aby przemawiać On tam na nim siadał.
Tym, co mówił ludzie wstrząśnięci bywali
Niektórzy Kim był nawet pojmowali
Ale inni za plecami szemrali
I kiedy wszyscy odchodzili, oni zostawali.
I mały cyprys słyszał, jak spiskowali
Mówili, że chcą Go wydać na śmierć
Och! Gdyby mógł wtedy Mu o tym powiedzieć
O zagrożeniu uprzedzić!
N |
agle bójka się wywiązała i wszystko szybko dziać się zaczęło
Ktoś krzyczał: „Dalejże, Barabaszu, zabij ich, zabij!”
Wtedy olbrzym chwycił go i podniósł, cyprysa małego,
I zaraz na żołnierzy go cisnął ze wszystkich sił!
Mój Boże!...i tyle krwi popłynęło.
„O Władco Życia
Jakże mogłeś uczynić mnie narzędziem śmierci!”
I jak gdyby szał zła krwią był zaspokojony
Tak też i bunt przez Rzymian został natychmiast stłumiony.
A on w zamieszaniu został zabrany z więźniami innymi
Krew, którą jego drewno nasiąknęło
Czyniła go winnym, skazanym ze skazanymi
Wejście do ponurej piwnicy za nim się zatrzasnęło.
„Tym razem – myślał – to koniec wszystkiego
Na pewno nigdy nie zobaczę już Jego
W takiej wilgoci długo nie pożyję
Kilka lat jeszcze, a w proch się rozsypię
Do niczego się już nie nadam, chyba na szubienicę.”
Pewnego dnia w koszarach na alarm uderzono
Całą kohortę na dziedziniec zwołano, by się zabawić
Kosztem pewnego człowieka, pod straż oddanego, Króla, jak mówiono
Kiedy do lochu Go wtrącali, mały cyprys ujrzał, jak przechodził w oddali
„Och! On tutaj! Do tego błota zstąpił, aby mnie odnaleźć!”
Był całkiem zniekształcony, tak mocno Go bili
Plecy całe poorać sobie dał, na nogach ledwie się trzymał
Jego oczu jedynie dosięgnąć nie potrafili
Nieskończona, najwyższa Dobroć nadal w nich królowała.
K |
iedy małego cyprysa kat na plecy Mu kładł
Pan tak mocno ścisnął go w ramionach
Że w swym sercu z drewna cyprys do głębi był wzruszony
Zrozumiał wtedy jak wielce ukochał go Pan.
Zostali obydwaj związani tak ciasno
Że razem mieli jedną wolę na własność
Jedną wolę z Tym, który zgodził się uniżyć do stopnia takiego
Aby cyprys w swym losie był tak blisko, tak blisko Niego.
W ulicznym zamęcie na zewnątrz ich wypchnięto
A on na Jego ramionach tak mocno, mocno ciążył
Tysiąc razy by wolał w ogień być wrzucony
By nie ważyć nic więcej niż dym rozproszony
Ale Pan Jezus obejmował go tak czule
Że pewnie takim właśnie go chciał
Trzy razy razem po drodze upadali
Na wybojach obydwaj się potykali
I za każdym razem w Jego Ciało
Więcej drewna się zagłębiało
Ale On niczym kukiełka rozłączona w stawach naprzód się posuwał
Samotny pośród wrzasku mnóstwa ludzi
Obleczony w płaszcz tego, który wygniata w tłoczni
Krople wina świętego upojenia spływały Mu po twarzy
Aby na zawsze przypieczętować Przymierze w tego Boskiego Napoju Ofierze.
A |
kiedy dobiegł końca ten taniec szalony
I dotarli na miejsce Zaślubin
Na łożu Godowym został położony
Jak nigdy dotąd był tak blisko, tak blisko Niego.
I aby to Zjednoczenie w znaku zostało ukazane
Ich obrączki z trzech gwoździ zostały wyciosane
Z całych sił młot je w Jego dłonie wkuwał
Każde drgnięcie Jego Ciała mały cyprys odczuwał
Po czym jak sztandar zwycięski w górę Go wznieśli
Między niebo a ziemię, i tak spełniło się Zjednoczenie
Mały cyprys myślał, że już nigdy nie znajdzie się w górze
By móc całym swym bytem ponownie ku Bogu wyruszyć.
Ale to już nie mogło być, jak było kiedyś
Aby Jego powiesić, cyprys został na dwoje przecięty
Nie miał gałęzi do kołysania – już dawno odcięte
Pozostały dwa wielkie ramiona nad światem wyciągnięte.
U |
jego stóp Matka stała
Nie mogąc przytulić Go do serca, choć chciała
Na belce drewnianej łagodnie dłoń składała
Bowiem dla Niej w tej chwili prawdziwie Jedno stanowili.
Wtedy cichutko Pan wyszeptał do małego cyprysa
Jedynie do niego tak, aby nikt nie słyszał:
„Zobacz, twoje życzenie zostało spełnione
Na zawsze razem ze Mną będziesz wyniesiony.
Nie lękaj się, na tysiące kawałków będziesz podzielony
Każdy z nich na sercu będzie noszony
W kamienne ołtarze kładziony
Aby przez twą obecność każdy był Mi poświęcony.
Jak Chleb wydany, z tysięcy ziaren zmiażdżonych
W jedno Ciało więzią Mej Miłości zjednoczonych
Tak i ty przez wszystkich miłowany będziesz
Bo na zawsze stanowimy Jedno, wiecznie.
Ty i Ja będziemy dla nich tak ściśle połączeni
Że kiedy wzywać będą ciebie, o Drzewo Krzyża,
To jakby Mnie samego tak nazywać chcieli
O ty, którego pragnę na zawsze tak blisko, tak blisko Siebie”.
mniszka ze Wschodu
[*] Ta opowieść, napisana po francusku, zawiera grę słów między: cyprys (le cyprés) i tak blisko (si prés), których wymowa jest identyczna
Kontakt do mnie:
tel: 509 366 324
email: qubaefg@gmail.com
You can do it, too! Sign up for free now at https://www.jimdo.com